...a z przepisu Nigelli, oczywiście. Moja współlokatorka wyczarowała wczoraj takie cuda, przepyszne. Tym bardziej w taką pogodę.
Przed chwilą wróciliśmy z uczelni. Temperatura sprzyjała zapadnięciu w stan hibernacji, śnieg sypał prosto w twarz, a z każdym krokiem rosło prawdopodobieństwo złamania kończyny dolnej (szczególnie u mnie, z racji ponad przeciętnej nieostrożności). Zdecydowanie nie był to przyjemny spacerek.
I tu rola dla takiego oto muffina czekoladowego!
Wchodzisz do domu, zmarznięta jak diabli, i tylko gorąca kawa i muffin potrzebne są do szczęścia! Także (pełna wdzięczności dla Martyny) prezentuję Wam mój sposób na szczęście na dziś!Składniki:
(wychodzi około 16 muffinów,można zrobić z połowy porcji):
Suche:
-250 g mąki,
- 2 łyżeczki proszku do pieczenia,
- 175 g cukru,
- 1/2 łyżeczki sody,
-2 łyżki kakao,
-150 g pokrojonej na kawałki mlecznej czekolady,
- 100 g czekolady gorzkiej.
Mokre:
- 250 ml mleka,
- 100 g rozpuszczonego masła,
- łyżka ekstraktu z wanilii,
- 1 jajko.
W jednej misce mieszamy składniki mokre, w drugiej suche, następnie łączymy zawartość obu naczyń.
Ciastem napełniamy wyłożoną papilotkami formę do muffinów (nakładamy do 3/4 wysokości papilotki).
Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 200 stopni na 15-20 minut.
środa, 1 grudnia 2010
Czekoladowe muffiny Martyny
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
nie ma to jak muffinki:) zawsze poprawiaja humor, a jak jeszcze sa czekoladowe... to pycha:)
OdpowiedzUsuńOj tak, takie muffiny są idealne na tę niesprzyjającą zimową aurę!
OdpowiedzUsuńZapytam: a jak się przechowują? Bo jestem teraz sama w domu i kurczę, nie mogę przecież wszytkiego zjeść sama:) Nie mam żadnej ksiązki Nigelli ale skoro jej przepis to muszą być fajne!:)
OdpowiedzUsuńKiedy przeczytałam tytuł, myślałam, zę to z dedykacją dla mnie:) Niestety nie jestem jedyna Martyna w Twoim życiu:P
OdpowiedzUsuńKropka, przecież Ty wiesz... jesteś jedyną, tylko są jeszcze inne... to nie tak jak myślisz...:) kocham Cię jak naleśnika z nutellą!
OdpowiedzUsuńAtrio, nie wiem jak się przechowują, szczerze mówiąc... ale dziś minął już drugi dzień ich bytu i smakowały nieziemsko. Także podejrzewam, że trzy dni to dla nich nic. Zrobisz z połowy porcji, a potem będziesz przynajmniej miała pretekst żeby wcinać, "bo przecież ich nie wyrzucisz":)
wyglądają klasycznie i elegancko :)
OdpowiedzUsuńAle ładnie kocisko łypie z boku :)
OdpowiedzUsuń